Don't Starve Wiki
Advertisement

Don’t Starve

Kronika dżentelmenów

Cz.2

„Jelienocyklop”

 

(jakiś czas wcześniej, ostatnie dni zimy)

           

Śnieg prószył tego dnia wyjątkowo mocno, zasypując kolejne połacie polany i okolicznego lasu. Zdążyło się już ściemnić, ale obóz pozostawał pusty- nie paliło się ognisko, nie dymiło mięso z kotła, a dywan z bawolej sierści nie gościł dwójki dzielnych dżentelmenów, których pogawędki niosły się echem po polanie. Poza tym obóz był doszczętnie zniszczony, i dżentelmeni nie byli by nawet w stanie korzystać z niego jak dawniej. A wszystko to z tego powodu, że dwójka wspomnianych dżentelmenów zajęta była właśnie walką na śmierć i życie.

Wszystko zdarzyło się tak nagle- z zasłony drzew wyłoniło się ogromne cielsko, a wielkie oko spojrzało na nich wściekle. Oboje wciąż siedzieli w szoku i patrzyli na olbrzymiego potwora, zmierzającego w ich stronę. Uratowała ich niepozorna siekiera Lucy, która w porę zobaczyła, co się święci i dźgnęła Woodiego pod bok swym trzonkiem. Drwal otrząsnął się i szarpnął Wilsona, i tak oto trójka bohaterów cudem uszła spod wielgachnych łap jednookiego futrzastego jelenia, którego później panowie ochrzcili mianem Jeleniocyklopa.

Wilson oraz Woodie uszli z życiem, ale potwór z wielką siła uderzył w sam środek ich obozu, roznosząc w pył wszystkie wynalazki genialnego umysłu naukowca i wytrzymały drewniany murek Woodiego. Garniec wyleciał w powietrze, parujące mięso zawirowało w powietrzu i wylądowało gdzieś w trawie, grządki z przymarzniętymi roślinami zostały brutalnie podeptane, a naukowa machina wydała z siebie ostatnie piski i obłoczki pary, po czym ucichła i rozpadła się na czynniki pierwsze. Wilsonowi serce ściskało się, gdy musiał patrzeć na ten obraz katastrofy ich budowanego w pocie czoła azylu, który okazał się nie dość bezpieczny na pokręcone warunki tego świata. Woodie też coś odczuwał, ale była to zdecydowanie wściekłość- nie zastanawiając się długo, porwał Lucynkę i z krzykiem barbarzyńcy ruszył na potwora. Wilson nawet nie zdążył krzyknąć, kiedy, rudy drwal zwinnym krokiem doskoczył do nóg potwora, rąbnął go z całych sił siekierą i wziął nogi za pas. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Jeleniocyklopa, który oderwał się od demolowania obozu i ruszył na „wojownika”. Woodie powtórzył swój manewr, i znów zdzielił potwora po kostce, tym razem u drugiej nogi, aż ten zawył wściekle i zatupał kulasami, aż ziemia zadrżała. Wilson przypatrywał się tej potyczce Dawida z Goliatem, po czym postanowił pomóc Woodiemu w pozbyciu się maszkary.

Naukowiec spostrzegł, że słońce już kompletnie schowało się za linią drzew, co zwiastowało nieprzyjemne warunki do walki. Na rozpalenie ogniska było już za późno, ale zaświtała mu w głowie inna myśl. Chwycił schowaną w kieszeni ciepłej kurtki dmuchawkę, załadował do niej strzałkę z karmazynowym piórkiem i puścił się biegiem w stronę najbliższych drzew. Wycelował i strzelił w pień solidnego świerku, górującego nad innymi. Nauka (a może magia?) zadziała jak trzeba, i drzewo w mig zajęło się płomieniami, oświetlając ciemną zasłonę nadchodzącej nocy. Spostrzegł to Woodie, i czym prędzej dobiegł do drzewa. Gdy był już blisko, zdarzyło się coś strasznego- wielka łapa zatoczyła łuk w powietrzu i uderzyła drwala, który przeleciał małą odległość i wylądował w śniegu, tuż na granicy rzucanego przez płonący świerk pierścienia światła. Lądująca koło niego siekierka Lucy załkała żałośnie.

-Woodie! Nie!- zakrzyknął naukowiec, gotów pobiec i ratować przyjaciela, nie zważając na obecność potwora. Leżący bez ruchu drwal nagle uniósł dłoń i wyprostował kciuk, pokazując że wszystko jest w porządku. Wilson odetchnął z ulgą. W jego naukowym mózgu zakołatał kolejny pomysł, już wiedział jak pozbyć się straszliwego Jeleniocyklopa, który zbliżał się do płonącego drzewa. Naukowiec miał kilka sekund- sklecił prowizoryczną pochodnię, i ruszył przed siebie, unikając potwora o odległość paru stóp.

Bawoły już smacznie spały, choć wydawały się rozdrażnione w swym śnie, być może wyczuwały obecność zagrożenia. Wilson nie miał serca budzić ich i narażać, ale potrzebował teraz ich pomocy bardziej niż wcześniej. Miał nadzieję, że może liczyć na ratunek, tak jak kiedyś on uratował jednego z nich podczas ataku wściekłych psów. Wpadł w sam środek drzemiącego stada, poskrzypując  śniegiem pod jego stopami. Pierwsze zwierzę zbudziło się, gotowe wygonić hałaśliwego dżentelmena do wszystkich diabłów, ale obejrzało się i spostrzegło wielkiego, nieznanego mu wcześniej potwora, zmierzającego prosto w stronę ich stada, wciąż tak naprawdę goniąc Wilsona. Futrzaste cielsko podniosło się na silnych nogach, wielka głowa podniosła się do góry i bawół zaryczał przeciągle, budząc swoich pobratymców. Chwilę potem rozpętała się prawdziwe piekło- gigant ryczał i drobił nogami pod naporem ataków potężnych rogów, futro odlatywało na wszystkie strony świata, kiedy udało mu się skontrować atak, a zimne nocne powietrze przeszywało wycie to jednej, to drugiej strony. Naukowiec pomagał jak mógł, korzystając z zapasu swoich bumerangów i ognistych strzałek, które na chwilę zajmowały futro giganta ogniem, ale zostawały zduszone w zarodku.  Wreszcie pod kolejnym z bezlitosnych uderzeń gigant zachwiał się, wytrzeszczył swe oko z niedowierzania, i padł jak długi, aż ziemia zatrzęsła się w posadach, a Wilson stracił równowagę i runął w śniegu. Gdy wstał, stado już uspokajało się, lizało rany i pomagało sobie nawzajem. Wśród ofiar naukowiec zauważył kilkoro ciężko ranionych młodych bawołów, i serce mu się ścisnęło. Obiecał sobie, że gdy tylko zaopiekuje się przyjacielem i odbuduje obóz, pomoże zwierzakom. Rzucił im jeszcze jedno wdzięczne spojrzenie, które chwyciły najstarsze ze stada, i odszedł.

Woodie leżał tam, gdzie wcześniej. Biedny drwal dyszał ciężko, wypuszczając obłoczki pary, i smęcił pod nosem przekleństwa naprawdę niegodne dżentelmena. Wilson ostrożnie uniósł go i przyparł do ramienia.  Siekierę wrzucił do plecaka, który zarzucił na drugie ramię.

-Spokojnie, przyjacielu.- Jeszcze raz obejrzał się na miejsce walki, na zdruzgotany obóz, i na rozoraną wokół ziemię, która nijak nie nadawała się do odbudowy.

-Chodźmy. Znajdziemy lepsze miejsce.

-Widziałeś?- wybełkotał raniony drwal.- Śnieg przestał padać.

-Tak jest, przyjacielu. Teraz będzie tylko lepiej.

Krajobraz mroźnej, zimnej nocy dopełniało teraz ciepłe światło pochodni, w którym podążało dwoje dzielnych dżentelmenów, szukających miejsca na odpoczynek, i być może na rozpoczęcie od nowa.



Advertisement