Don't Starve Wiki
Advertisement

Don’t Starve

Kronika dżentelmenów

Cz.4

' '„Żaby, mechaniczne konie i inne okropności”

 

            Kolejny wiosenny poranek zaczął się dość niepozornie od spokojnego śniadania (jajka na bekonie!) i wylegiwania się w namiocie. Mimo to poranek ten miał być preludium do naprawdę wyjątkowego dnia, nie pozbawionego zagrożeń, a jednocześnie obfitującego w niezwykłe atrakcje. Sam siłacz oczywiście jeszcze nie mógł o tym wiedzieć, ale dzisiejszy dzień miał być naprawdę ciekawym przeżyciem.

            Zaczęło się od deszczu żab. Tak, dobrze przeczytaliście. Wolfgang zajęty był połowem w pobliskiej sadzawce, gdy nagle nad jego głowę naciągnęły ciemne chmury. Siłacz trzymał parasol w pogotowiu, gotów na kolejną ulewę, podczas gdy nie spadła ani kropla deszczu. Zamiast tego w głowę rąbnęło mu coś dużego i oślizgłego. Na trawie znalazła się żaba- najzwyczajniejsza w świecie, zielona i paskudna, z małymi różkami na szerokiej głowie.

Wolfgang zadarł wzrok do góry i aż mu się w głowie zakręciło. Całe niebo zaczęły pokrywać spadające z chmur ciemne kształty, rozpościerające błoniaste łapki. Chwilę potem siłacz był świadkiem płaziego nalotu- zwierzęta lądowały wszędzie gdzie okiem sięgnąć, i nic sobie nie robiąc z przebytego lotu, skakały w swoją stronę. Wolfgang stał jak zaczarowany, podczas gdy żab było coraz więcej- na drzewach, skałach, a kilka z nich plusnęło w sadzawkę, płosząc ryby. Nagle do karku bohatera przykleiło się coś obrzydliwego. To jeden z płazów zaatakował swym lepkim jęzorem, zrywając z głowy bohatera gustowny cylinder, który sam skonstruował. Siłacz obrócił się na pięcie i rąbnął zwierzę, na co zareagowała cała płazia armia. Chwilę potem Wolfgang pędził ile sił w nogach, a za nim postępowało żabie natarcie, wściekle kumkając i strzelając językami. Po długiej gonitwie siłacz zgubił pościg, i wyprany z wszelkich sił wrócił do obozu. Natomiast żaby wróciły do swoich zajęć- skakania i łypania bladymi ślepiami na wszystkie strony, zajmując nowe tereny, rozgaszczając się w trawie i wodzie.

            -Pieruńskie żabole!- klnął Wolfgang, czyszcząc garniec z resztek mięsnego gulaszu i bekając, kompletnie nie po dżentelmeńsku. Poczuł, że dawne siły do niego wróciły, i może teraz mierzyć się z bezlitosnym światem. Do żab nie wróci, bo miały znaczną przewagę liczebną, ale może zawojować gdzieś indziej! Rozmyślając tak nad swoją siłą, zauważył pojedynczą żabę, która oddzieliła się od grupy i spokojnie kicała w stronę drewnianego klepiska, na którym odpoczywał. To zmobilizowało siłacza do „taktycznego odwrotu” i znalezienia sobie lepszego zajęcia.

Zabi deszcz był pierwszą z przygód Wolfganga tego dnia, ale uwierzcie mi, to bynajmniej nie był koniec wrażeń na dziś.

            Przechadzając się w pobliżu, bohater wypatrzył coś nowego, czego wcześniej nie miał okazji widzieć. Na sporym dziedzińcu o wzorze szachownicy odpoczywały mechaniczne postaci, trzeszcząc przekładniami i buchając parą z nozdrzy w swoim śnie. Był wśród nich wysoki drzemiący mechanizm z niby-żarówką na głowie, dwa konie o tułowiach- harmonijkach oraz wielka bestia z dziwnym rogiem na nosie, sapiąca w samym centrum dziedzińca. Zaintrygowany Wolfgang podchodził bardzo ostrożnie, żeby nie obudzić stworzeń (ich intencje pozostawały dla niego tajemnicą), ale po raz drugi dzisiaj szczęście mu nie dopisało i wpakował się w kłopoty. Jedną stopą nadepnął krzątającą się w trawie żabę, która zakumkała donośnie, a gdy odskoczył od niej, kopnął odłamek krzemienia, który potoczył się po szachownicy i odbił od nosa jednego z koni. Mechaniczny zwierzak otworzył oczy, które zabłysły bladym blaskiem, i podniósł się, rozprostowując zastane siłowniki i wprawiając w ruch tłoki. Wolfgang spojrzał na zwierzaka, i uśmiechnął się zagadkowo.

-Juuuhuuuu!- wrzeszczał siłacz, podskakując i utrzymując równowagę na grzbiecie największej bestii. Przypomniały mu się stare dobre czasy w cyrku, gdzie popisywał się swoimi umiejętnościami na wielkich słoniach albo pędził na lwie przez płonącą obręcz. Nasz bohater zapomniał tylko, że już nie jest w cyrku, a igranie ze stworzeniami z tego świata nie przynosiło nic dobrego. Wokół podskakiwały dwa konie, wyciągając harmonijkowate ciało i próbując dosięgnąć „jeźdźca”. Ostatnia ocknęła się wysoka postać z żarówką, która zajarzyła się i wypuszczała teraz w stronę bohatera wielkie żółte iskry. Nagle jedna trafiła prosto w nos mechanicznej bestii. Rozwścieczony potwór nadął się, rozpędził i ruszył w stronę strzelca. Jedyne, co po nim pozostało, to bulwiasta szklana czapka, reszta rozpadła się uderzona rogiem potwora. Przy okazji bestia zahaczyła marmurowy filar, który rozkruszył się na drobne elementy. Podobny los spotkał za chwilę dwójkę koni, które rozdrażniły potwora swoimi atakami. Mechaniczne konie padły, pozostawiając stosy przekładni i śrubek. Siedzący wciąż na górze Wolfgang miał nie lada ubaw, choć zaczynały go boleć mocarne ramiona. Ale szarżująca bestia na tym nie poprzestała, ścinając przy okazji kilka drzew i płosząc ptaki, po czym padła wycieńczona i na powrót zasnęła. Wolfgang zeskoczył z jej grzbietu, podobnie zmęczony, i patrząc na skutki swojej „jazdy”, uśmiechnął się w pod wąsem. Pomyślał sobie, że chyba już dość wrażeń na dziś, więc na paluszkach wrócił jeszcze, aby zebrać przekładnie oraz skruszony marmur, i zmęczony powlókł się do obozu.

To było by zapewne dobre zakończenie całej historii, ale na tym ten dzień się nie zakończył. W nocy bowiem, kiedy nasz bohater układał się do snu przy miłym trzasku płonących w ognisku kłód, jego uszu dobiegł śmiech i pogawędka dwojga głosów. Podniósł się i rozejrzał. Daleko za linią drzew zauważył dwa płomyki pochodni, drżące i kołyszące się w rytm kroków. Nie zdążył się dokładnie przyjrzeć, bo płomyki znikły w lesie i tyle ich było widać. Długo nasz Wolfgang nie mógł zasnąć, zachodząc w głowę co, lub kogo takiego widział. Jedyne, co zdołał wypatrzeć w świetle ognia to fantazyjna ciemna fryzura na wątłej głowie i blask siekiery drwala.



  

Advertisement