Don't Starve Wiki
Advertisement

Don’t Starve

Kronika dżentelmenów

Cz.6

' '„Eskapada”

 

                               -Gotowy?- zapytał przyjaciela Wilson, spoglądając w dół. Światło dnia padało przez szczelinę, rozświetlając rosnące pod ziemią świerki i źdźbła trawy (Co według Wilsona było kolejnym absurdem tego świata- las pod ziemią?). Oboje byli już w pełni  gotowi na zejście, na głowach lśniły im kaski z drzemiącymi wewnątrz świetlikami, a w plecaku spoczywał prowiant, liny i drewno, broń oraz kilka innych drobiazgów na kryzysowe sytuacje. Upewniając się, że wyprawa dopięta jest na ostatni guzik, opuścili się na linie w głąb ziemi.

Już na początku spotkało ich zaskoczenie. Obszar przy szczelinie rzeczywiście pokryty był bujnym skrawkiem lasu, z gęsto usianymi drzewami i pożółkłą trawą. Chłostane promieniami słońca z powierzchni i napawane wilgocią rośliny musiały czuć się tu naprawdę dobrze, choć nie wyglądały tak zdrowo i bujnie jak te na powierzchni. Dżentelmeni zapalili hełmy, stukając w szybki i wybudzając świetliki z letargu. Okazało się, że tylko w tym miejscu istnieje bujna flora- dookoła jak okiem sięgnąć były tylko bure, chłodne skały. Woda kapała z sufitu, a dźwięk odbijał się echem. Bohaterowie poruszali się gęsiego, uważnie rozglądając się dookoła. Nie wiedzieli nic o tym „świecie pod światem”.

Tu, na dole, życie toczyło się swoim rytmem. Dwójka dżentelmenów co krok napotykała na swej drodze coraz to dziwniejsze zjawiska. Po kamiennej posadzce pełzały ślimaki o fantazyjnej skorupie, przeżuwając znaleźne kamienie, gdzieniegdzie ciemność rozświetlały wielkie grzyby, a po krótkiej podróży dżentelmeni znaleźli dziwaczne domki- marchewki, zamieszkane przez plemię wielkich królików o śnieżnobiałym futrze. Musieli jednak szybko wziąć nogi za pas, ponieważ stworzenia patrzyły z nieksrywaną wrogością na Woodiego pochłaniającego mięsny kąsek, a zaraz potem zaczęły gonić bohaterów. Innym razem natknęli się na pole kamieni, które okazały się istotami na kształt homarów, tylko rozmiarami znacznie odbiegającymi od tamtych zwierzątek. Te z kolei nie były nastawione nieprzyjaźnie i po prostu zajęte były swoimi sprawami, podczas gdy dżentelmeni eksplorowali okolice. Parę razy również zdarzyło im się uciekać przed chmarą żądnych krwi nietoperzów (to prawdopodobnie Wilson obudził je, zbierając ich guano do późniejszego przetestowania pod kątem przydatności w rolnictwie). Znaleźli również wyryte w skale pajęcze gniazdo, z wyjątkowo paskudnymi gatunkami je zamieszkującymi („rada na przyszłość- trzymać się od nich z daleka”, kontemplował Wilson). Po jaskini rzadko przebiegały czarne futrzaste kształty, wybałuszając ślepia i śliniąc się na widok przybyszów. Ale mimo tych okropieństw wizyta pod ziemią wydawała się mieć swoje plusy- teraz bohaterowie wiedzieli o wiele więcej nie tylko na temat czających się tu niebezpieczeństw, ale także korzyści wynikających z eksploatacji podziemi. Wilson sumiennie zanotowywał w pamięci informacje o znajdujących się tu surowcach, natomiast Woodie uważnie przyglądał się mieszkańcom, oceniając do których z nich można podejść przyjaźnie, a które na powitanie zdzielić w łeb lub uciekać. Świetliki w hełmach powoli jednak opadały z sił, i trzeba było wracać, żeby nie zostać bez światła w tak gęstej ciemności. Wilson podejrzewał, że podobnie jak na powierzchni, tutaj w mroku również czają się istoty gotowe zaatakować, kiedy tylko wyczerpie się ostatnia iskra. Dżentelmeni postanowili więc wracać, i wszystko skończyło by się dobrze, gdyby Woodiego szczególnie nie zaciekawiła pewna migocząca w mroku bulwa…

-Patrz tylko…- zwrócił się do przyjaciela, zapatrzony w znalezisko jak w najcenniejszy skarb.- Co to może być?

Przed nimi widniała wystająca z ziemi łodyżka, na końcu której jasnym, błękitnym światłem jarzył się niby-owoc.

-Nie wiem. Chodźmy już, sprawdzimy przy innej okazji.

-Zaraz! Ona… jest taka piękna…- Woodie musnął bulwę palcami, a łodyga zadrgała, rozhuśtywując owoc. Nie zastanawiając się wiele, zerwał go ,obejrzał raz jeszcze i wrzucił sobie do ust.

-Coś ty narobił?!- Wilson złapał się za głowę.

-Nic mi nie jest, nie marudź. Patrz!

Drwal przełknął owoc, a ten rozjarzył się w jego żołądku. Dżentelmen lśnił jak zaczarowany, rzucając błękitne światło wszędzie dookoła.

-Niesamowite…- musiał przyznać Wilson.

-Nazwę to… świetlista jagoda.- Dumnie powiedział drwal. W tym samym momencie, jak na zawołanie, lampa na jego hełmie zgasła. Chwilę potem ziemia pod nimi zadrżała, a spod spodu dobiegł złowieszczy ryk.

-Twoja jagoda chyba właśnie narobiła nam nie lada kłopotów…

Nagle z ziemi wystrzelił wielki kształt, szczerząc zęby i rycząc. Grad odłamków kamieni posypał się na ich głowy (na szczęście odziane w kaski), kiedy wielki robak jaskiniowy wydostał się ze swojej kryjówki, by ruszyć do ataku. Bohaterowie w porę się ocknęli i biegli ile sił w nogach- Wilson z lekko pełgającą lampą hełmu i Woodie ze świecącym żołądkiem. Tuż za nimi gonił robak, ryjąc w ziemi tunele, i wyskakując od czasu do czasu, żeby zorientować się w położeniu swych ofiar i zaryczeć wściekle.

Przerażeni dżentelmeni dopadli do liny. Pierwszy u góry był Wilson, który wciągnął za sobą Woodiego w ostatniej chwili, kiedy potwór już trzymał linę w swych zębiskach. Bohaterowie byli bezpieczni, a robak nienajedzony, żując tylko linę prowadzącą do jaskini.

Teraz naszych dwóch dżentelmenów czekała jeszcze mozolna droga do oddalonego obozu, a dzień chylił się już ku końcowi. Pobliskie pszczoły zlatywały się do swego ulu, królik wgramolił się do nory, mały zielony grzyb szukał schronienia w swoim wygodnym dołku. Po odsapnięciu mogli ruszyć, rozpamiętując po drodze przebyte przygody. To naprawdę była wyjątkowa „wycieczka”.



Kiedy dotarli, obdarci, wyczerpani i głodni, mieli tylko nadzieję na pożywną kolację, a później miły sen. Zamiast tego w obozie zastali wąsatego siłacza cyrkowego, który wyjadł cały ich posiłek, a teraz spoglądał na nich tępym wzrokiem, z kawałkami marchwi uwięzionymi  w wąsach i uzębieniu.

Advertisement