Don't Starve Wiki
Advertisement

IX Wrota.

Panna Wickerbottom patrzyła krytycznym wzrokiem na rozłożony u swoich stóp ekwipunek. Niedawno do topornych siekier i noży z krzemienia dołączyły dwie metalowe maczety, parę noży, spore nożyce, zestaw igieł oraz zdobna misa, którą wykorzystywała jako garnek. Nie znała materiału z którego zostały wykonane, ale jedno wiedziała na pewno – był niezwykle odporny, a rdza się go nie imała. Zachował ostrość nawet po stekach lat leżenia w tajemniczym grobowcu.

Jakieś trzy tygodnie spotkała ją i Willow nieprzyjemna przygoda. Grunt pod nimi obsunął się i wpadły do sieci jaskiń. Tam natrafiły na wielonogiego, ogromnego potwora przypominającego skrzyżowanie okrytego łuską szczura ze skorpionem. Gruba skóra monstra była nie do przebicia, a ruchliwy, szczurzy ogon zakończony długim na dwie stopy żądłem, wielkie pazury i zębiska aż nadto starczyły, żeby je zabić. Mogły tylko uciekać.

Bestia zagoniła je głębiej do podziemi, gdzie schroniły się w tajemniczym grobowcu – wejście do niego było zbyt ciasne, żeby monstrum się przecisnęło. Oczywiście na początku nie miały pojęcia, co to za miejsce, dopiero gdy blask pochodni padł na położone na postumentach szkielety, wszystko stało się jasne. Ciała o niezwykle długich palcach dłoni i rękach, z których każde miało przy sobie jakieś przedmioty służące mu za życia. Biżuterię, drogie bibeloty, czasem zbroję i broń. Te dwie ostatnie szczególnie zainteresowały je. Szybko zaopatrzyły się w metalowe ostrza, a wśród grobowych przedmiotów znalazły też  metalowe naczynia, z których najużyteczniejszym okazała się pokryta zdobieniami misa. W dodatku przy jednym z trupów, przypuszczalnie dawnym krawcu, znalazły przybory do szycia, które miały znacznie ułatwić i przyspieszyć szycie odzieży. Niestety, co do zbroi, to do użytku nadawała się jedynie cienka kolczuga, którą obecnie Willow nosiła pod koszulą – to ona zwykle stała w pierwszym szeregu podczas walki. Cała reszta była albo zbyt ciężka albo zbyt zdobna, żeby służyć za realną ochronę. Jednak i tak, to co znalazły, stanowiło prawdziwy skarb.

Połowa grobowca była zawalona osuwiskiem skalnym, podobnie jak wyjście z niego. Szczęśliwie w jednej ze ścian powstała szczelina, którą przedostały się do dalszej części jaskiń. Tamtędy, po kilku dniach błądzenia i mrożącej krew w żyłach potyczce z jaskiniowymi gigantycznymi pająkami-albinosami, przedostały się na powierzchnię. Gdy to zrobiły, ujrzały wrota.

Willow była z nią zgodna. Tajemnicza, otoczona halucynogennymi kwiatami brama była tą samą, którą trafiły do tego świata, a przynajmniej wyglądała tak samo. Gdzie tak naprawdę prowadziła, do domu czy w jakieś inne, jeszcze bardziej koszmarne miejsce, pozostawało zagadką. Jedynym sposobem na odkrycie tego, było jej przekroczenie. Właśnie do tego przymierzały się.

- Metal idzie w całości, prawda? – zapytała Willow na klęczkach przeglądając ekwipunek.

Skinęła głową. Na wyprawę mogły zabrać tylko najpotrzebniejsze przedmioty, ale metal był zbyt cenny, aby z niego rezygnować.

- Tak. Metal, do tego po cztery sztuki zapasowej bielizny na głowę, po dwa grube swetry i zimowej kurcie. No i ciepłe skarpety, nie wiadomo jakie warunki zastaniemy po drugiej stronie. Musimy wziąć też z jedną, może dwie siekiery. Maczetami nie zetniemy drzewa.

- Na upartego dałoby radę, ale zajęłoby dużo czasu. Z broni to tylko twoje bumerangi i dmuchawka na zatrute strzałki, tak?

- Owszem – przytaknęła. Była osobą dość silną i wyjątkowo zaradną, ale podeszły wiek sprawiał, że wolała walkę na dystans niż bezpośrednie starcie, w którym przodowała Willow. Mimo, że dziewczyna nie panowała jeszcze nad swoją mocą, a aura tego świata tłumiła jej zdolności, walcząc wręcz potrafiła przyoblec się w płomienie, co bardzo ułatwiało odparcie napastników. Cześć ulegała poparzeniom, część po prostu rezygnowała z walki woląc nie ryzykować kontaktu z ogniem.

Obserwowała jak dziewczyna odkłada dwie dmuchawki do rzeczy do zabrania, poczym ostrożnie podnosi puzderko ze śmiercionośnymi strzałkami. Jedna taka mogła powalić nawet bawoła, więc rozumiała jej lęk tudzież szacunek wobec zawartości niewielkiej skrzyneczki, chociaż w niej samej nie budziły podobnych odczuć. Może dlatego, że sama je wytwarzała? Albo była po prostu stara i śmierć jako taka nie robiła na niej specjalnego wrażenia, co nie znaczyło, że śpieszno jej umierać.

- Jak myślisz, co tam jest? – zapytała Willow, z niepokojem patrząc w kierunku, gdzie pomiędzy drzewami znajdowały się wrota.

- Nie wiem – mruknęła, usiłując stłumić irytację w swoim głosie. Nie znosiła czegoś nie wiedzieć. Stając twarzą w twarz z nieznanym miała wrażenie, że jest bezradna, dlatego między innymi miała tak szeroką wiedzę. Nie zawsze pełną, ale wystarczającą, żeby czuć się stabilnie w niemal każdej sytuacji. Niestety na temat stojących nieopodal wrót, Maxwella i jego piekielnych sztuczek nie mogła znaleźć odpowiedniej książki. Musiała samodzielnie, doświadczalnie zgłębić temat.

- Mam przeczucie, że nie prowadzą do domu. To byłoby zbyt łatwe.

- Wnioskując po osobowości Maxwell’a, za bramą jest gorzej niż tutaj. Jednak sądzę, że dokądkolwiek ona nie prowadzi… Ona lub one, bo za wrotami mogą być kolejne przejścia, ma to wszystko jakiś koniec i trzeba podjąć walkę.

- Dlaczego tak myślisz?

- Maxwell nazywa to wszystko grą, prawda? A gra jest grą tylko wtedy, gdy istnieje realna perspektywa zwycięstwa, nawet jeżeli przeciwnik ma przewagę. Zatem musimy mieć chociaż cień szansy na pokonanie go. – Spojrzała na dziewczynę, uparcie wpatrującą się w stronę wrót. – Jednak, jeżeli sądzisz inaczej, możemy tu zostać. Jeżeli umocnimy nasz obóz, to…

- Nic z tego. Pójdziemy tam i skopiemy Maxwellowi du… - dziewczyna zająknęła się i spojrzała na nią. – Znaczy się, damy mu popalić. Wadą ognia, jest to, że zabija wszystko dookoła, ale to też jedna z jego największych zalet.

Wickerbottom uśmiechnęła się półgębkiem, widząc zacięty wyraz twarzy Willow i ogień w jej oczach. Od małego była niezwykle wojownicza i uparta, co miało swoje zalety jak i wady. Jako dziecko nie raz tłukła się z dokuczającymi jej chłopakami, co przypłacała licznymi sińcami, długimi wywodami o tym, jak powinna zachowywać dama oraz uszczypliwościami ze strony koleżanek. Jednak teraz owa wola walki była bezcenna, dzięki niej dziewczyna nie traciła ducha nawet w najgorszych sytuacjach… Chociaż czasem jej wojowniczość graniczyła ze szaleństwem. Jednak cały ten świat był szalony, więc może to obłęd stanowił najlepsza metodę na wydostanie się z niego?

Odłożyła na bok wszystkie przedmioty do wyrzucenia – krzemienne noże, większość skrobaków, zszyte ze skór śpiwory, w których miały dziś spać po raz ostatni, prawie wszystkie naczynia. Zostały tylko wcześniej wymienione przedmioty, opatrunki, bukłaki oraz zapasy żywności. Nie było tego zbyt wiele, ale liczyła, że tam, gdziekolwiek trafią, zdołają uzupełnić braki. W każdym razie, ekwipunek który wybrała, powinien wystarczyć do przetrwania.

- Wyruszamy jutro z samego rana. Jeżeli masz jeszcze jakieś pomysły odnośnie tego, co powinnyśmy ze sobą zabrać, lepiej mów już teraz.

- Dorzuciłabym wędkę, możliwe, że tam, gdzie trafimy do jedzenia będą głównie ryby. Wolałabym nie łowić ich gołymi rękoma.

- Racja, przy pomysłowości Maxwella, można liczyć, że zostawił coś ciekawego w stawach.

- Na przykład kolejna odmianę ropuch, tym razem nie z harpunami na końcach języków, ale plujące kwasem. Ewentualnie ukryte w mule, wielkie raki obcinające nogi…

- Dziecko nie poddawaj mu pomysłów – żartobliwie pogroziła palcem, na co Willow zachichotała.

Powoli zmierzchało, co znaczyło, że najwyższy czas rozpocząć przygotowania do snu, a przede wszystkim rozpalić ogień. Stary, zimowy obóz i porządną szałaso-chatkę zostawiły daleko w tyle. Musiały się zadowolić niewielkim zadaszeniem, dającym osłonę od deszczu oraz śpiworami.

Jjakieś trzy godziny później, gdy kładła się spać, z boleścią myślała o tym, że już jutro czeka ją spanie na gołej, twardej ziemi lub stercie jeszcze wilgotnych, ściętych traw. Nawet w młodości miała problemy z zasypianiem w prymitywnych warunkach, a wiek to tylko pogłębił. Tak, podróż w nieznane i liczne, bezsenne noce w pakiecie, nie wyglądało to zbyt optymistycznie. Jednak czy miały jakiś wybór? Nie. Gdyby tu zostały w tej dziczy, przy tych wszystkich monstrach, prędzej czy później doszłoby do tragedii. Może nie za rok, dwa czy nawet pięć, ale w końcu nastąpiłaby. Skoro miała taką możliwość, chciała walczyć o przetrwanie… Nie, nie tylko przetrwanie. O godne życie. O spokój, bezpieczeństwo, ciepło i dobra cywilizacji. O to, żeby idąc spać, nie musiała się obawiać, że coś ją zabije w nocy, że na drugi dzień może nie znaleźć niczego do jedzenia. No i Willow… Dziewczyna dopiero wkraczała w dorosłość, powinna mieć szansę zakosztować tego wszystkiego, co ją samą ominęło. Właśnie troska o dziewczynę najbardziej pchała kobietę do przodu. Bała się, że może być świadkiem jej śmierci, przerażało to ją jak nic do tej pory.

Westchnęła i przewróciła się na bok, odganiając ponure myśli. Skupiła się na perspektywie dopadnięcia demona, pokonania go w jego własnej grze. Tak jak powiedziała Willow, dadzą mu popalić… Nie, nie popalić. Skopią mu dupę, a potem Willow go spali, jeżeli będzie chciała.  Jeżeli w to zwątpi, to na pewno nie wygrają. Z tą myślą zasnęła.

Obudziła się wraz z brzaskiem. Nie miała pojęcia, która mogła być dokładnie godzina. Piata, czwarta? Nieważne, na pewno upiornie wczesna. Zaawansowany wiek sprawił, że nie potrzebowała dużo snu, nie to co chrapiąca donośnie Willow. Młody organizm potrzebował czasu, aby się zregenerować.

Nie lubiła bezczynnego siedzenia, toteż mimo chłodu wysunęła się ze śpiwora i zaczęła czynić przygotowania do wyprawy. Spakowała wszystko, co miały ze sobą zabrać, zgasiła ognisko, zrobiła śniadanie. Na koniec obudziła Willow, która jak zwykle miała pewne trudności z oprzytomnieniem. Długo mamrotała pod nosem wyklinając wczesne pobudki, Maxwella i poranny chłód. Zwykle rugała ją za to, ale tym razem odpuściła sobie – czekał ją ciężki, pełen emocji dzień. Je obie.

Po zebraniu bagaży i krótkim marszu przez gęsty bór znalazły się na niewielkiej polanie porośniętej mrocznymi kwiatami. Rośliny wydzielały mdły zapach, który po pewnym czasie wywoływał halucynacje oraz irracjonalny niepokój. Przez to niewiele stworzeń zapuszczało się tu. Wickerbottom potrafiła się dopatrzyć jedynie gniazd rozmaitych krukowatych, śladów wielkich pająków, które szczęśliwie nie opuszczały swych kolonii za dnia, jeży oraz dziwnych, jednonogich stworów, które roboczo nazywała skoczkami. Ich jedyna, cienka łapa była wyposażona w sześć długich, mocno rozczapierzonych palców, lecz brak kończyn rekompensowały sobie długim nosem przypominającym cieńszą i bardziej ruchliwszą wersję słoniowej trąby oraz zakończonym czymś na wzór chwytnych szczypców ogonem. Należały do neutralnych roślinożerców, bezużytecznych z punktu widzenia człowieka, gdyż ich mięso było prostu obrzydliwe, nie do zjedzenia.

Jednak to nie złowrogie kwiaty ani okoliczna fauna interesowały Wickerbottom, tylko stojące na środku mrocznej polany wrota. Metalowe, naszpikowane elektroniką, trybami i rozmaitymi panelami przypominały bliżej niezidentyfikowany przyrząd naukowy, jednak emanowała od nich dziwna energia. Włos jeżył się na karku od aury, którą tworzyła, a w umyśle natychmiast pojawiały się słowa „zła magia”. Było to instynktowne, tak jak pragnienie ucieczki na ich widok.

- To ostatni moment, żeby zrezygnować. Jeżeli chcesz to zrobić, lepiej mów od razu.

- Ja zrezygnować? Nigdy. Lepiej niech to co jest po drugiej stronie uważa.

- Zuch dziewczyna – Wickerbottom uśmiechnęła się półgębkiem i ruszyła w stronę wrót.

W miarę jak się do nich zbliżały, wrota zaczęły się rozchylać, ukazując ziejąca czernią i ciemną czerwienią czeluść. Otaczająca je, wroga aura uległa wzmocnieniu, tak, że każda cząstka Wickerbottom zaczęła krzyczeć w panice, nakazując jej odwrót. Jednak kobieta nie usłuchała. Wraz z młodą towarzyszką parła na przód, aż do momentu wykonania decydującego kroku wprost w otchłań. Z niemym okrzykiem zagłębiła się w coś, co zdawało się być mgłą utkana ze strachu, nienawiści i szaleństwa. Nie miała pojęcia, że ledwie trzy dni wcześniej to samo zrobili pewien siłacz i anemiczna nastolatka, że tknięty klątwą drwal wraz z kobietą-siekierą i robotem, zmierzają ku drzwiom na swej wyspie, a naukowiec o dziwacznej fryzurze, powoli kończył kompletowanie ekwipunku do ich przekroczenia. Nie wiedziała, że widząc to wszystko, siedzący na koszmarnym tronie demon, nerwowo zacisnął szczęki w obawie przed tym, iż w końcu ktoś może sięgnąć jego kryjówki. Tylko Wren w ogóle nie przejmowała się obecnością wrót, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, gdzie się znajdują.

Willow, gdy tylko znalazła się po drugiej stronie czeluści zaklęła głośno, co spotkało się z natychmiastowym, zimnym niczym arktyczne powietrze i pełnym nagany spojrzeniem Wickerbottom. Wywołało to Willow zarówno wstyd jak i podziw. Przejście przez wrota Maxwell’a,  chociaż był to tylko jeden krok, zakrawało na prawdziwą traumę, można by je porównać do skoku w szambo złożonege z wszelkich, ludzkich grzechów. Mimo tego bibliotekarka zdawała się niewzruszona i potrafiła ją ot tak zrugać za zwykły bluzg. Niewiarygodne.

- Przepraszam – bąknęła zmieszana.

- Dama nie powinna używać takiego słownictwa.

- Tak, rozumiem – mruknęła, dodając w myślach „ale ja nigdy nie twierdziłam, że jestem damą”.

Gdziekolwiek nie trafiły, od razu wiedziała, że jest źle. No może nie całkiem źle, ale na pewno gorzej niż było. Teoretycznie świat nie różnił się od tego, który zostawiły za sobą, ale lejące się z nieba, lodowate strugi wody nie wróżyły dobrze. Gruba warstwa stalowo-szarych chmur wyglądała jak betonowa ściana, a coś mówiło jej, że w tych regionach rzadko, o ile w ogóle, rozpogadza się.

Nieoczekiwanie usłyszała oklaski. Odwróciła się w ich kierunku i ujrzała Maxwella, jak zwykle eleganckiego i niesłychanie wyniosłego. Z cygarem w ustach i kpiącym wyrazem na twarzy sprawiał wrażenie zrelaksowanego, lecz coś mówiło dziewczynie, że to tylko poza.

- Gratulacje moje panie, znalazłyście drzwi. Nie wielu dotarło tak daleko, ale to tylko początek. – Wydmuchnął  wielki kłąb dymu i uśmiechnął się szerzej. Przypominał tygrysa, który zagonił gazelę w kozi róg. – Dalej będzie tylko gorzej, a to tylko pierwszy etap z trzech.

- Zatem będziemy musiały przejść jeszcze dwa światy – stwierdziła rzeczowo Wickerbottom. – Co nas czeka na końcu?

- Wielka niewiadoma – zaśmiał się kpiąco. – Mówisz jakbyś nie wątpiła w powodzenie.

- Bo nie wątpię.

- Odważne słowa jak na zwykłego śmiertelnika. Zobaczymy czy będziesz taka pewna siebie, po paru dniach tutaj.

- Będzie i ja też będę. – Willow zrobiła krok ku niemu, zaciskając dłonie w pięści. Nie widziała tego, lecz w jej oczach zapłonął ogień. – Dotrzemy do końca i stawimy ci czoła.

Uśmiech demona zmienił się. Przebijającą w nim kpina i pychę zastąpiło coś innego, nie potrafiła określić co.

- Nie powiedziałbym – mruknął cicho. – W każdym razie, witam was w krainie chłodu i wilgoci. Raju dla płazów i przekleństwa wszystkiego, co pragnie ciepła. Oby twój ogień tu nie przygasł moja droga.

Z tymi słowy rozpłynął się w powietrzu i jedynie obecność bibliotekarki sprawiła, że nie uraczyła go soczystym epitetem. Zamiast tego powoli policzyła w myślach od dziesięciu w dół. Problem w tym, że w jej wypadku dawało to taki sam efekt jak odliczanie do wybuchu bomby. Naprawdę o niczym tak nie marzyła w tym momencie, jak o przypieczeniu mu tyłka... Ewentualnie naprostowaniu jego koślawego nochala za pomocą szpadla. Pewnie jakby się odpowiednia zamachnąć i uderzyć go mocno w twarz, łopata wydałaby bardzo satysfakcjonujący dźwięk…

- Wyjątkowo niegrzeczny gentelman – mruknęła Wickerbottom, zdejmując okulary i chowając je do kieszeni koszuli. Noszenie ich w tej ulewie i tak mijało się z celem.

Zimnokrwisty, psychopatyczny gnój, którego przydałoby się zakopać żywcem w dole z niegaszonym wapniem” uzupełniła w myślach Willow, uznając wypowiedź towarzyszki za niewystarczającą.

- Jest taki wyniosły, myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. Trzeba będzie utrzeć mu ten wielki nochal.

- Prędzej czy później go to spotka, kochanie. Póki co, skupmy się na konkretach. Trzeba znaleźć w miarę suche miejsce i założyć tymczasowy obóz oraz rozejrzeć się za czymś do jedzenia… A przede wszystkim względnie suchym chrustem do rozpalenia ogniska.

- Chrust to nie problem. Ogień pożre wszystko, co mu każę – mruknęła Willow, ale przyznała kobiecie rację. Musiały znaleźć jakaś osłonę od deszczu oraz źródło pokarmu, to pierwsze przede wszystkim. Moknięcie to szybkie źródło do przemarznięcia i śmierci na wskutek wychłodzenia organizmu, ewentualnie choroby, która i tak pewnie skończyłaby się zgonem, tyle że odwleczonym w czasie.

Szkoda, że nie miały przy sobie parasola. Swoją drogą w życiu by nie pomyślała, że w kompletnej głuszy może im się przydać coś takiego jak parasol. Prędzej wodoszczelny brezent.

Advertisement