Don't Starve Wiki
Advertisement

         Postać dumnie, acz przy tym spokojnie kroczyła po lesie, delikatnie wyważając nawet najmniejszy krok. Istotka ta zwykła dumać nad swoim wyglądem zewnętrznym, a czasem nawet i nad tym co ma w środku. W końcu żyjąc w stadzie tak bardzo różniła się od jego przedstawicieli. Mimo, że zamiast łap posiadała dziwne odnóża zakończone pięcioma palcami, nadal poruszała się tak jak psy. Biegnąc, chodząc czy stojąc na czterech kończynach. A przecieć równie dobrze mogła zadecydować o dreptaniu na dwóch takich kikutach. Czyżby to ta chora psychologia tłumu tak na nią działała, a może jednak owa opcja odznaczała się większą wygodnością...? Oczywiście to nie jedyne różnice, posturą upodabniała się bardziej do tej człowieczej. Ach, te mistyczne istoty, o których tak dużo słyszała! Może kiedyś spotka taką na swojej drodze...? Ech, to mało prawdopodobne. Pewno Stary Wargiens robił sobie z niej niezłe żarty! Przez takie dość mało istotne zmiany w organiźmie, młode patrzyły na nią spode łba. Ale zreszta co się dziwić... Kolejna rozkmina w głowie wilczycy przedstawiała się następująco- czemu niby ich futro w lato przybiera kolor czerni, gdy przecie ta barwa przyciąga słońce, a i sprawia jeszcze większy gorąc. Cholerna sierść! Przynajmniej cieszyła się z tego, że o dziwo jej owłosienie zdecydowanie różniło się grubością od tego, które posiadają jej przyjaciele. Ale czy może nazwać ich przyjaciółmi...? Zresztą oprócz takim rodzajem puchu, "cieszyła się" jeszcze jego drugą warstwą. Na łbie, długie kruczoczarne włosy spływały jej po szczupłym, jakby lekko wychudzonym cielsku. Wyglądała jakby nie dojadała, koścista i patykowata. Zresztą ze stanu błogiej zadumy wyrwała ją woń innych psowatych, a i zapach znajomego miejsca.

        Nienawidziła tej chorej relacji, opierającej się nie na przyjaźni czy zaufaniu, a na wzajemnych korzyściach. Ona polowała dla nich, oni polowali dla niej. Oni ją chronili, ona ich chroniła. Ledwo co zdążała z wykarmianiem tych wszystkich parszywych gęb, co tu mówić o własnym pożywieniu. Czasem zdarzało jej się łamać prawo watachy, w końcu musi też upolować coś dla siebie. Znów wróciłą do terenu z pustymi łapami, bo tak zwykła mówić na te dziwne cosie. Miała tylko bladą nadzieję, że nikt nie wyniucha na niej odoru tego wstrętnego indyka. No i nadszedł pierwszy osobnik, Werglin, to jego samica nie lubiła najbardziej. Wielece lojalny i oddany, a przy tym naprawdę irytujący. Zabiłaby na miejscu. Zreszta on chyba do niej sympatią też nie pałał. Poruszył smolistym nosem, by po chwili uśmiechnąć się szyderczo. Nosz cholera, widocznie nie zamaskowała odoru ptaka zbyt dobrze! Warknęła, a w pustych, białych oczach ukazała się nutka gniewu. Zaraz też nowoprzybyła otworzył pysk, by zasyczeć kpiąco:

      - Co my tu mamy? Wolfie znów wracająca z polowania bez łupu? - zachichotał. - Ale przecież wyraźnie czuć od ciebie woń Glugora, moja droga. Czyżby twoje koślawe łapy już zawodziły, a może śpieszno ci do łamania praw?

      - Nie pogrywaj sobie ze mną, Werglin - plunęła gdzieś obok. - Dobrze wiesz, że przy obecnym słońcu trudno coś upolować. A zapewne tego wrednego indyka jadłam wczoraj, przed łowami.

      - Kłamca z ciebie marny, nasz stosik od dawna nie był zaopatrzony w mięso ptaków - zmrużył oczy wściekle. - Zresztą co do słońca, to chyba na łowy wyszłaś w nocy, a przecież księżyc nie pali aż tak bardzo... Ciekawe co by na to powiedział pan Wortox. 

     - Ty szujo! - ledwo powstrzymała się od skoczenia mu do gardła. Z tym draniem wilczyca miała na pieńku już od szczenięcych lat. 

     - Pohamuj nieco, skarbie - uśmiechnął się zawracając swe zgrabne ciało w drugą stronę, tam gdzie wyczuł niedawną woń przywódcy stada Psów Gończych czy tam Piekielnych Ogarów. Zaraz też skoczył w przód machając ładnym ogonkiem.

       Tyle go widziała, może i była silna, ale Wolfie pod względem szybkości z tym osobnikiem równać się nie mogła. Trudno, najwyżej spotka ją jakaś tam parszywa kara. Prosiła tylko niebiosa, aby tym razem nie kazano jej niańczyć tych beczących bachorów. Zaraz też do wrażliwych, zwierzecych uszu powinowaconej dobiegł warkot wspomnianego Wortoxa. Lekko poczłapała do źródła głosu, jakoś jej się zbytnio nie spieszyło. Mimochodem omijała szczątki i kości zjedzonych potraw. W końcu jej ślepiom ukazała się sylwetka czekoladowego samca, leniwie leżącego na skale. Zdecydowanie mu się przytyło, w końcu nie grzeszył młodością, a od zbytniej bezczynności brzuszek się wyrabia. Za przystojny też nie był. Zresztą obok niego siedziało przeciwieństwo "króla", wredny kabel, adorowany przez wiele członkiń stowarzyszenia. Cholerny dupek! 

     Teraz jednak uśmiechnęła się słodko, nadal trzepiąc jednak ogonem o ziemię. Lider zaczął przemówienie oraz reprymendę. Wlatywała ona jednym uchem, a wylatywała drugim. Otrzymała już ich tak dużo, że mogła recytować jakieś przez sen. Ziewnęła, a z osłupienia wyrwał ją dopiero mocny głos, zwykle znaczący przekazanie kary.

      - Zatem pójdziesz w ramach kary zapolować na Koeflanta - rzekł ostro. - Udasz się na tą wyprawę wraz z Werglinem i Wuną. Wyruszycie za dwa okrążenia słońca, gdy to będzie najwyżej na niebie. Idźcie skąpletować rzeczy, ech... Taki słoń to niezły kawał mięsa, a na zimię zdecydowanie się przyda. Lećie dzieci. 

      Widocznie towarzysz też nie był zadowolony z tej wycieczki, co choć troszkę rozbawiło Wolfie. A ta cała Wuna, istne chucherko, które boi się wszystkieco co ma cień. Znakomicie. Ech, szykują się długie dni...

Więc oto i rozdział pierwszy, jak mówiłam trochę dłuższy. :3 Mam nadzieję, że nie jest źle, ale i tak proszę o duużą dawkę krytyki. x3 

Advertisement